niedziela, 27 września 2015

[KP] OBJECTS' FILES

XII

Podstawowe dane: Tatjana Áder, 23 lata, 171cm wzrostu, 57kg wagi, grupa krwi 0 Rh+;
Ośrodek: Nógrád, Węgry;
Specjalne umiejętności: wzmocnione zmysły, refleks i wytrzymałość, nadludzka prędkość, bioniczne oko pozwalające na widzenie w podczerwieni;
Słabe strony: lęk przed większymi dzikimi zwierzętami wynikający z przeprowadzanych na niej testów i niewydolność układu oddechowego uaktywniająca się przy przekroczeniu prędkości 360 km/h;
Charakteryzacja: Wykupiona z sierocińca w Egerze w wieku dwóch lat. Od początku wyróżniała się szczególną sprawnością i aktywnością fizyczną, szybkim rozwojem oraz przejawiała łatwość przystosowywania się do nowych warunków. Doskonale panuje nad swoimi umiejętnościami, za wyjątkiem stosunkowo nowonabytej możliwości widzenia w podczerwieni. Spokojna. Posiada analityczny umysł, przez co jest dobrym obserwatorem. Indywidualistka, często zbyt mocno przekonana o słuszności własnych czynów i decyzji. 
Uwagi: Przejawia skłonności do buntu i problemy z wykonywaniem poleceń innych, jeśli nie zgadzają się z jej przekonaniami. Konieczność przetestowania bionicznego oka w praktyce. Wymaga przyjmowania leków łagodzących po przeciążeniu dróg oddechowych.

All systems go, the sun hasn't died
Deep in my bones, straight from inside
VII

Podstawowe dane: Simon Bjoergen, 22 lata, 176cm wzrostu, 62kg wagi, grupa krwi A Rh-;Ośrodek: Drammen, NorwegiaSpecjalne umiejętności: hydrokineza z cyrokinezą;Słabe strony: pasywność, brak wiary w siebie, lęk przed spaleniem żywcem jako wynik stosowania na nim metody kija i marchewki;
Charakteryzacja: Wykupiony z sierocińca w Ulviku w wieku dwóch lat. Już jako dziecko wykazywał silne powiązanie z wodą; jego organizm bez komplikacji przyjął i zaczął personalizować wprowadzone modyfikacje dot. kontroli nad żywiołem. Po upływie szesnastu lat jego umiejętności przestały się rozwijać; trzy lata później zaczął przejawiać umiejętność cyrokinezy, która wciąż jest w fazie rozwoju. Przejawia nadmierną wrażliwość na krytykę, podejrzliwość i wycofywanie się z kontaktów międzyludzkich. Nerwowy, cyniczny. Szybko i słusznie wyciąga wnioski lecz nie potrafi podejmować ryzykownych decyzji. Często zostaje z tyłu, nie chcąc się pomylić lub wyróżnić.
Uwagi: Podlega szczególnej obserwacji ze względu na istotną i niestabilną umiejętność



I'm waking up, I feel it in my bones
Enough to make my system blow
VI
Podstawowe dane: Katarina Fehr, 20 lat, 168cm wzrostu, 48kg wagi, grupa krwi AB Rh+;Ośrodek: Berlin, NiemcySpecjalne umiejętności: energetyzator: wyzwala energię w postaci impulsów elektrycznych i fal wstrząsowych;Słabe strony: nadpobudliwość, agresja, niestabilność, lęk przed porwaniem;
Charakteryzacja: Oddana do ośrodka w wieku czterech lat. Córka jednej z naukowców; zaślepiona i przekonana o dobrych intencjach matki oraz istocie celu swojego pobytu w ośrodku. Jej umiejętności częściowo wynikają z natury. Wierna projektowi. Ma podwyższone poczucie własnej wartości spowodowane samoświadomością. Nie kontroluje swojej mocy całościowo. Wyróżnia się silnymi zdolnościami trudnymi do jednoznacznego zdefiniowania. Nerwowa, podejrzliwa, łatwa do wytrącenia z równowagi. Lubi przebywać z ludźmi mimo upośledzonych zdolności adaptacji. 
Uwagi: Potencjalne niebezpieczeństwo płynące z dynamicznie rozwijających się umiejętności nadnaturalnych. Obiekt niestabilny. 


w e l c o m e   t o   t h e   n e w   a g e

4 komentarze:

  1. [Donut kill me za jakość, ale będzie lepiej, serio serio. Nie do końca wiedziałam jak chcę zrobić zasadzkę, ale miejmy nadzieję, że nie zrobiłam tego zbyt chaotycznie. Jak nie to będę się grzecznie tłumaczyć ;<
    Zmieniłam imię magnetycznego chłopca – nope! Nie jest Magneto ani Magnusem XD – teraz nazywa się Ilya]


    Ruiny wielkiego budynku były misternie przemyślaną zasadzką. Niepozornym, nieoczekiwanym testem i zabawą związaną bezpośrednio z lękami. Wyniki i sumy najlepszych eksperymentów nie mogły zmienić tego, że strach, który zdawał się niektórych paraliżować wchodził w wyraźny kontrast z ich umiejętnościami. Dawał naukowcom poczucie potrzebnej i pożądanej kontroli. Dawał również jasno do zrozumienia, że mimo wszystkich ulepszeń na drodze eksperymentalnej ich wielkiego przedsięwzięcia „dzieci eksperymentów” wciąż posiadają własne limity oraz te ludzkie oblicza. Ruiny budynku. Pozbawione jednej ściany w całości i widoczne z oddali czerwone cegłówki. Ramy, w których w latach świetności widniały szyby teraz zionęły pustkami. Wielkie, betonowe schody i wyrwa, gdzie niegdyś znajdowały się zapewne dwuskrzydłe drzwi. Można było odnieść wrażenie, że konstrukcja nie jest zbyt stabilna i w końcu zawali na głowę tych, który przekroczą próg. Zachował się mizerny układ z podziałem na poszczególne pomieszczenia, ale nie było tam niczego poza resztkami drewnianej podłogi i doskonale umyślonej zapadni.
    Pod ruinami znajdował się prawdziwy labirynt. Żadnego skrawka światła, wyczuwalna wilgoć, wszechobecna ciemność, dobijające się dźwięki – słyszalne z bliskiej odległości, a z dalszej słyszalne jedynie jako niewyraźne echo. Podział na mapy i trzy ścieżki przydzielane w poszczególnej odległości czasowej był już dawno temu zaplanowany i przetestowany. Nie był zawarty jedynie w teoretycznych obliczeniach z poszczególnych jednostek badawczych. Nie miałoby to sensu. W praktyce trzeba było to sprawdzić. Uwzględnić szybkość uczestników całej wyprawy. Najlepsze okazy, tak można, by to nazwać. Jeśli określić ich mianem nieświadomych wybrańców to nie zdawali sobie sprawy z tego w jak kiepskim położeniu się znaleźli.
    Kolejno kiedy ciężar przekraczał wagę jednej osoby, zapadnia otwierała się, a oni spadali do jej wnętrza. Spadali na betonowe podłoże. Zimne, chropowate ściany dokoła. Dźwięk spadających kropel wody doskonale słyszalny jak w jaskini. Na ogół nikt nie pozostanie w tym samym miejscu, wiedziony – nawet w parach – nadzieją na to, że znajdą wspólne wyjście. To całkiem logiczne postępowanie. Gdyby tylko uczestnicy tego eksperymentu zdawali sobie sprawę w jak kiepskim znajdują się położeniu… Naukowcy musieli zadbać o to, aby skutecznie odizolować ich od siebie. Choć ruiny w rzeczywistości były stare i pamiętały czasy ówczesnych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie to pod nimi wymyślono coś na wzór przesuwanych ścian, tworząc prawdziwy labirynt. Rozłożony na trzy, tak samo jak trzy drogi do tego samego miejsca.
    Naukowcom pozostały nadzieje na to, że ich obserwowani podopieczni dostosują się do żelaznych zasad, które im wpajano tuż przed wyjazdem. Kłamstwa, którymi ich karmiono miały wymusić zachowanie w tajemnicy własnych zdolności. Byłoby to przydatne w walce przeciwko państwom wobec, których powstał cały ten projekt potężnej, ludzkiej broni. Mieli być niepozorni, wtapiać się w tłum. Tego od nich oczekiwano. Czy można było jednak oczekiwać bezwzględnego posłuszeństwa od stosunkowo młodych osób? Naukowcy poszczególnych stacji wybrali spośród swoich eksperymentów takich, którymi mogli się pochwalić. Byli dumni z efektów. Zapewne nie we wszystkich przypadkach. Ilya Petrović nie był przecież posłuszny, a jego umysł krążył stale wokół ucieczki poza ośrodek. Sofia potrzebowała zdecydowanie zbyt dużo uwagi, ale miała potencjał. To wystarczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilya, który nie znosił Katariny z równą wzajemnością, co ona jego mieli działać wspólnie? To nie była zwykła ironia losu, a zagrywka taktyczna naukowców. Najpewniej chcieli sprawdzić jak w takich warunkach poradzą sobie osobistości, które najchętniej zlikwidowałyby siebie albo co najmniej zrobiły sobie umyślnie na złość. Petrović miał jeszcze w głowie to jak metalowa kulka odbiła się niespodziewanie. Nie dbał nawet o to czy ten parszywy Austriak to widział. Kiedy pierwszy wspiął się po schodach, a chwilę potem pojawiła się jego przymusowa towarzyszka zapadnia opadła w dół. To nie było normalne, ale skąd miał do cholery to wiedzieć, skoro był tylko zabawką eksperymentalną? Ilya podniósł się z twardego podłoża powoli, czując efekty upadku w łokciach, które boleśnie w nie uderzyły. Zaklął cicho pod nosem. Kompletna ciemność. Nie, nie czuł lęku przed mrokiem. Potrzebował czasu, aby jego spojrzenie przyzwyczaiło się do ciemności, ale jako egoistyczny dupek nawet nie zainteresował się Katariną, zamiast tego rękami szukał jakiegoś zaczepienia, ale zamiast tego zalazł wolną przestrzeń labiryntu.
      – Tędy – zakomunikował oschłym tonem, ładując się wprost w ciemność. Nie zamierzał rozmawiać, a już tym bardziej bliżej się z nią zapoznawać. Nie upadł na głowę. Musiało być stąd jakie wyjście i to chyba interesowało go najbardziej.

      Hayate wraz z Astrid przekroczyli próg niemalże w tym samym momencie. Na zapadnię nie trzeba było długo czekać. Właściwie nie mieli szans nawet jako tako rozejrzeć się po ogarniętym ciemnością wnętrzu, a co dopiero wyłapać jakiekolwiek kształty. Krzyk dziewczyny rozległ się po całym pomieszczeniu (?), jak początkowo wydawało się Japończykowi. Hayate początkowo kompletnie zdumiony tym co się właśnie stało miał wrażenie, że w bardzo znajomy sposób temperatura jego ciała zaczyna wzrastać, a może to po prostu charakterystyczny dla niego obawa przed ośmieszeniem wymieszany doskonale z lękiem wysokości, który starał się maskować. Wciągnął bezgłośnie powietrze do płuc, aby się opanować. Tak jak powinien to robić, aby jego zdolności nie wyrwały mu się spod kontroli.
      – Astrid… – zaczął mniej pewnym tonem głosu, ale zaraz się poprawił. – Wszystko w porządku. – dodał, choć w sumie nie do końca był pewny czy to prawda. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Stosunkowo szybko jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności przez co podniósł się, łapiąc swoją towarzyszkę, by pomóc jej się podnieść. Nie był to jednak zbyt przyjemny upadek, bo zdecydowanie zbyt blisko kałuży wypełnionej wodą jak mu się wydawało, ale nie mógł tego potwierdzić.
      – Spokojnie, znajdziemy stąd jakieś wyjście. – powiedział, siląc się na opanowany ton głosu, ale nie był do końca pewien. Tym razem przejście okazało się trudne do znalezienia… i wąskie, zdecydowanie nie przeznaczone dla nikogo kto miał skłonności, tudzież zaczątki do klaustrofobii. Nie było możliwości na to, aby w tym samym momencie weszły tam dwie osoby ani tym bardziej nie było mowy o wyprostowaniu rąk… Nie było na to aż tyle przestrzeni i wymuszało to narażenie osobistości, która wyląduje na samym przodzie na ewentualne niebezpieczeństwa.

      Usuń
    2. Jeśli w przypadku Ilyi i Katariny podczas tych kilkunastu minut koniecznej współpracy nie zdążyło zaiskrzyć – oczywiście w negatywnym znaczeniu tego słowa – dostatecznie to nie widzieli jeszcze w akcji wkurzonego Olivera. Duńczyk miał przez całą drogę włączony styl określany powszechnie mianem „wyjebiania ogólnego”, gdzie ręce wsunął do kieszeni, a na jego twarzy malowało się kompletne znużenie. Nie obchodziło go gdzie idzie, w jakim celu i po co mają się gdzieś kierować. Skoro Marcello przejął mapę to i na niego spadła odpowiedzialność zostania pilotem, który w nieznanym terenie musi radzić sobie sam. Oliver nie interesował się niczym. Chwilowe postoje również nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Antyspołeczność była widoczna u Duńczyka gołym okiem, ale najbardziej właśnie w wypadku współpracy w jednej drużynie. Jakiekolwiek pytania ze strony Włocha były albo ignorowane albo zbywane spojrzeniem w stylu „a co mnie to w ogóle obchodzi?”. Olivier miał to do siebie, że bóle głowy doprowadzały go do szału – uboczny efekt eksperymentów. Na świeżym powietrzu zwykle nie miewał z tym problemu, ale w zamkniętych miejscach, takich jak ośrodek badawczy zdecydowanie się to nasilało.
      Marcello po dotarciu do celu wszedł do ruin budynku i chwilę się tam porozglądał, kiedy to Oliver stał na środku betonowych schodów, gapiąc się na białe chmury sunące po błękitnym niebie. Powietrze pachniało świeżością, w którym przebijał się zapach lasów iglastych, których w okolicy było całkiem dużo. Choć miał wrażenie przez nagły podmuch wiatru, który rozwiał jego włosy, że jest tutaj wolny to jednak z drugiej strony nie chciał dać się porwać tej myśli. Nie chciał, aby zakiełkowała w nim nadzieja. Nie nadawał się do życia na zewnątrz. Jego ataki agresji świadczyły same za siebie. Pozornie wyglądał na spokojnego, ale w jego wnętrzu kotłowało się coś ciągle i szybko wpadał w gniew.
      – Oliver – Jego rozmyślenia przerwał ten przygłup, z którym tutaj był. Przewrócił niemal od razu oczami. – Chodź. Tutaj na pewno coś musi być.
      Westchnął znudzony i powoli, z ociąganiem ruszył ku szczytu schodów, gdzie już niedługo zapadnia miała spełnić swoje zadanie. Na pewno się niecierpliwiła – kto wie ile czasu przez Duńczyka stracono!
      Upadek nie był bolesny. Chyba. Grunt osunął się Olivierowi i Marcellowi, kiedy stali ramię w ramię. Nic dziwnego, że wylądowali całkiem blisko siebie. Ten drugi – Włoch syknął, przerywając względną ciszę. Zatrzeszczało coś co przypominało przejechania odłamków szkła po twardej powierzchni.
      – A niech to… Rozciąłem się przy okazji… – mruknął cicho Włoch, jakby bardziej do siebie.
      – O czym ty bredzisz?! – warknął Oliver, podnosząc się na równe nogi i odsuwając się w tył. Otwarte rany, cieknąca krew? Wszystko co napawało go strachem i równie mocnym obrzydzeniem. W momencie, kiedy te słowa zostały wypowiedziane można było odnieść wrażenie, że masa powietrza tkwiąca w labiryncie schłodziła się, unosząc cały nagromadzony na ziemi pył i piasek. – Nawet się nie zbliżaj, rozumiesz? – syknął, przykładając rękę do głowy. Miał wrażenie, że ten pulsujący ból za chwilę mu ją rozsadzi albo moce wyrwą mu się spod kontroli. Oparł się plecami i głową o zimną ścianę. Szlag, by to.

      Usuń
    3. Nishat i Analise mieli delikatną szansę na to, aby znaleźć ze sobą wspólny język. W gruncie rzeczy współpracowało im się ze sobą w miarę dobrze. Analise rozglądała się z zainteresowaniem po otwartej przestrzeni. Nigdy nie miała na to żadnej realnej szansy. Zawdzięczała to temu samemu naukowcowi, który częstował ją cukierkami o smaku jagód. Słońce wiszące na niebie oświetlało swoimi jasnymi promieniami wszystko co ich otaczało. Jasnowłosa nie ingerowała jednak w pogodę. Była na pewno bardziej śmiała przy wskakiwaniu po dwa stopnie, niż na samym początku przy tym gderliwym kierowcy, który wręczył im teczki z wyznaczoną drogą na mapie.
      W środku było ciemno i tak jakoś nieprzyjemnie. Pierwsze wrażenie, które Analise nie do końca potrafiła jakoś racjonalnie wyjaśnić. Nie musiała – niedługo po tym jak objęła swoje ramiona rękami, jakby chcąc dodać sobie odwagi – kiedy dołączył do niej Nishat przy nieoczekiwanym wrażeniu spadania wyrwał jej się okrzyk zaskoczenia. Bolesny upadek na kolana, prawie jak kot, taa… te jednak potrafiły spadać na cztery łapy, a palący ból, który odczuwała nie należał do wyników „miękkiego lądowania”.
      ¬– Auć – mruknęła ledwie słyszalnie. Jej dłoń wylądowała w czymś mokrym i od razu ją cofnęła, przecierając ją odruchowo o spodnie. Fuj, ohyda. Oby to była tylko woda, której krople odbijały się w całym… pomieszczeniu, którym wtórowały tylko ich oddechy? Powoli zaczęła podnosić się, ale wszechobecna ciemność nie dodawała ani otuchy ani pewności. – Co się stało? Nishat?


      Erik zdecydował się przejąć rolę lidera od momentu, kiedy ostatnią teczkę nadęty kierowca wepchnął mu siłą, by wskoczyć do swojej kabiny i zatrzasnąć z hukiem drzwi. Mruczał coś o tym, że same nieszczęścia mu się przytrafiają i że słońce za mocno świeci. Nie to, żeby Erik uważał się za eksperta na otwartym terenie. Ależ skąd! Był w tej samej pozycji co Loren i Sofia, ale zdecydowanie łatwiej jest się poznać podczas takiej pracy grupowej. Można się zawsze lepiej poznać. Nie ma również co ukrywać, że cała trójka chyba najlepiej się z tego zadania, jeśli chodzi o pracę wspólną wykazała.
      Zapadnia przywitała ich od razu, jak tylko całą trójką postanowili zapuścić się do środka ruin. Erik spadł najpewniej jako pierwszy, chociaż kto, by to do cholery wiedział. Nikt raczej nie sprawdzał tego w takich egipskich ciemnościach, chociaż…? Mniejsza o to. Erik wylądował początkowo ziemi, uderzając głową o twarde, betonowe podłoże. Jedyny plus był taki, że nadludzka regeneracja gwarantowała mu niezniszczalność. Upadek był jednak dostatecznie nagły, aby pozbawić go przy zderzeniu z zimną podłogą powietrza w płucach, a jego towarzyszki miały za to szansę zamortyzować sobie na Austriaku własny upadek.
      Erik wciągnął głośno powietrze do płuc, o czym odetchnął.
      – Nic wam się nie stało? – powiedział cicho Austriak. Nie robił jednak gwałtownych ruchów, czekając powoli na to, aby jego towarzyszki podniosły się samodzielnie. Dopiero później będzie można ocenić gdzie w ogóle się znaleźli i… w jakim konkretnie celu. Przez panujący mrok Erik nic nie widział, a ten upadek dla porównania to nic poważnego w porównaniu z tym jak naukowcy sprawdzali działanie jego umiejętności w praktyce...

      Usuń